672
Olgerd z Myśliborza, opuścił salonik, w którym siedzieli zaproszeni
goście. Opuścił by kichnąć, bo kto widział kichać przy gościach, to
nie grzeczne i nie gościnne. Olgerd wyszedł na ganek, głowę odwrócił
w stronę samotnej wierzby i kichnął z całych sił. Od kichu olgerdowego
powstał huk niezmierny, aż zatrzęsło domkiem olgerdowym, a wszystkie
wróble pospadały z rynien i dachów, gościom wypadły z rąk filiżanki
z herbatą i talerzyki z konfiturą, inni natomiast pospadali z krzeseł.
Kichnięcie olgerdowe było tak potężne, że zmieniło się w wichurę, pędzącą
od Myśliborza w stronę południową, do Kolbuszowej, łamiąc pierwej samotną
wierzbę, burząc po drodze wsie i miasteczka, a w nich przewracając ławki
parkowe, dnem do góry.
Wichura w Kolbuszowej uczyniła tatarskie spustoszenia, wydmuchując rzekę
Kolbuszówkę z jej brzegów, a ryby Kolbuszki wyfruwając ławicami w powietrze,
pokryły całe miasto od stóp do głów.
Ja, jako znany miłośnik guzików rogowych, rzecz jasna, że przebywałem
w Kolbuszowej pasmanterii, skąd wicher wyssał mnie i wepchnął do restauracji
Roxana, tuż pod sam kieliszek wódki żołądkowej gorzkiej, którą wypiłem
jednym ruchem dłoni.
Wichura opuściła Kolbuszową, by burzyć akwedukty na południu atlasu.
Olgerd czichnuł.
Ja wypił stakańczyk wodki.
Kiedyś był Rokossowski.
Dziś jest Spychalski.