Odłożyli
młoty na bok, przetarli swe czoła z gęstego potu, gdyż zakończyli robotę.
Kuli żelazo, póki żelazo było gorące, a zamieniali stal w lemiesze, lemiesze
na pługi i zbroje we dwoje.
Józef Jan, kowal nad kowale, człowiek o kowalskiej posturze przerwał ciszę
wypełnioną podźwiękiem litego żelaza o lite żelazo i odezwał się do Pawła
Marii Franciszka, również wybitnego kowala, o dłoniach niczym stalowe
bochny.
- Pawle Mario, kończym robotę, bo pot nasz zaleje kuźnię tak dalece, że
zgasi palenisko, zaleje młoty na amen, a do tego wszystkiego przemoczym
buty nasze i kolana.
- Tak, Józefie Janie, kończym robotę, bo jest już bardzo mokro i zagrożone
są nasze kolana, a to już gotowy reumatyzm, jak amen w pacierzu - tu Paweł
Maria przeżegnał się szerokim gestem, dłonią swą wielką jak bochen stalowego
chleba i kontynuował odpowiedź Józefowi Janowi - kończym, kończym, gdyż
lemiesze są zezbrojone w stal, pługi płużą jak świat długi, -A stal sama
w sobie, już w innej osobie, może w Wojciechu Piotrze?
- Może, może, w kuźni wszystko jest możliwe.
Odpowiedział Józef Jan.
|