Opowiadania:
Mamy do dyspozycji kota bardzo leniwego, chudą Zosię, wyjątkowo szpetną, a jednoczenie przedstawicielkę płci pięknej i byłego murzyna, dziś białego, a nawet lekko zielonkawego.
Mamy, ot po prostu do dyspozycji. Możemy ich dowolnie zagospodarować i opowiadanie potoczy się tak, jak nam ślina przyniesie na język, a język obliże pióro świeżą śliną.
W parku, na ławce, obok mokrej fontanny, siedzi były murzyn i pragnie przedłużyć gatunek murzynów czarnych, czyli własnych, afrykańskich korzeni i zastanawia się czy uczynić to z chudą Zosią, czy z leniwym kotem. Siedzi i duma, aż jego dzisiejsza biel zielenieje mu na oczach przyrody i umorusanej dziatwy parkowej. Duma i duma, a murzyńskie czoło marszy się coraz bardziej i bardziej.
- Do diabła, co czynić, co robić, jak począć, by potomstwo przestało być białymi murzynami? Żeby mi znów nie zbielało, a nie daj, zzieleniało. Do diabła, co począć?
- Co proszę? Spytał diabeł, nieprzewidziany w tym opowiadaniu. Nieprzewidziany, ale cały czarny, jak to diabeł.
Możemy opowiadanie rozpocząć zupełnie inaczej. Cóż, to obojętne, czy rozpocznie je były murzyn, czy chuda Zosia.
Znowu liżemy świeżą śliną pióro, bierzemy za łeb chudą Zosię i przylepiamy ją do śliny.
Chuda Zosia przymierza nową sukienkę u krawca, biało-zielonkawego murzyna, który niegdyś, kiedy miał skórę czarno-afrykańską, osiadłą wraz z nim w buszu, postanowił być europejskim krawcem. Murzyn marszczy sukienkę na chudej Zosi, w wielkich, zielonkawych wargach trzyma zapasowe szpilki, a kot leniwy, czeladnik krawiecki, śpi na kaflowym piecu i nie chce mu się przyfastrygować kołnierzyka na chudej, zosinej szyi. Murzyn gromkim wzrokiem patrzy w stronę kaflowego pieca.
- Do diabła, przez tego huncfota opowiadanie nie potoczy się dalej, a jeżeli potoczy się, to w złym kierunku. Mruczy chuda Zosia, a mruki ma słuszne, bo może pozostać bez kołnierzyka w sukience.
- Do diabła z tym obwiesiem. Dodaje.
- Co proszę? Spytał diabeł nieprzewidziany w opowiadaniu, ale po woli wciągnięty i świadomy tego poczerniał jeszcze bardziej.
Czy tak miało rozpocząć się moje opowiadanie? Czy mieliśmy ubierać w nową sukienkę chudą Zosię, wraz ze szpilkami wargowymi i pasywną postawą kota? Czy właściwym było przedłużanie gatunku czarnych murzynów? Może istotą opowiadania winien być problem leniwego kota.
Znów liżemy język, żeby ślina na język przeniosła leniwego kota, a tego, wraz ze śliną, znów przylepiamy do pióra, by się zzeszycił, jako istota na wskroś leniwa, rozpoczynająca mą powiastkę.
Leniwy kot siedział okrakiem na przydomowym zydelku i bacznie, jednym okiem obserwował byłego murzyna, wczoraj czarnego, dziś białego, a nawet trochę zielonkawego, drugim okiem łypał na chudą Zosię, która całą swą chudością oblizywała witrynę zakładu wędliniarskiego. Kot, w cały swym lenistwie, spiął się w sobie i...
Tu muszę przerwać pisanie, bo niania woła mnie na kaszkę manną, gdyż przyszła już pora, a z drugiej strony, z dołu, z ulicy, woła mnie Andrzej E. na wódkę.
Wybiorę chyba wódkę, gdyż jest smaczniejsza od kaszki mannej. Umurusam się chyba do dna i ma nadzieję, że pijany nie trafię z powrotem do domu.