Opowiadania:
Jasio Z. usiadł na ławce miejskiego parku, zamknął oczy i pod powiekami zaczęły ukazywać się dawno zapomniane zdarzenia, w formie komiksowych obrazków i fragmentów kolorowego filmu.
Jasio Z. czynił rachunek sumienia, przegląd swego życia, więc przypominał sobie najważniejsze i przełomowe fakty, które miały wpływ na dalszy tok jego długiego, męczącego życia.
Wieje wiaterek, który alejkami parkowymi miota papierki po cukierkach, puste paczki po papierosach i pierwsze jesienne liście. Nieliczni parkowicze przesuwają się bezszelestnie, anonimowo, na krzyż i w poprzek rozległego parku. Nie znamy ich i nie pragniemy poznania, gdyż skupiliśmy się tylko na nim, na nikim innym. Stoimy naprzeciw ławki, na której z wyciągniętymi do przodu nogami, rękami do białości wgniecionymi w dębową deskę i zamkniętymi oczami, siedzi Jasio Z.
Pod powiekami Jasia przesuwają się chronologicznie najważniejsze zdarzenia z długiego, meczącego życia. Jasio jak dziś widzi mamkę, która dużą piersią karmi go tak długo, że pokarm zaczyna go krztusić i kaszląc wypluwa go na nową spódnicę kobiety. Zdenerwowana kobieta wymierza mu tęgiego kuksztańca w brzuch i Jasio wylewa cały pokarm na mamkę i nowy dywan. Dostaje drugiego, mocniejszego kuksztańca i od uderzenia traci przytomność. Kiedy ją odzyskuje, pamięta tylko, że brzuszek ma pusty i jest bardzo głodny.
Jasio mocniej przymyka powieki, bardziej wypręża nogi przed siebie, silniej ściska brzeg ławki. Między okiem, a zamknięta powieką pojawia się obraz korytarza szkolnego. Mały Jasio rozwija z pakowego papieru drugie śniadanie, bo trwa duża przerwa. Nagle, z za rogu, wybiega Maciuś S., potrąca Jasia Z., ten upada, a wytrącone z rąk śniadanie ląduje daleko na podłodze. Jasio traci przytomność, a kiedy ją odzyskuje, jest już po przerwie. Leży głodny na podłodze, a woźny kończy jego kanapkę i wierzchem dłoni wyciera usta.
Jasio Z. jeszcze mocniej zaciska powieki, dłonie na parkowej ławce, bardziej wsuwa nogi przed siebie. Wspomina, jak to niegdyś, w stołówce przyzakładowej, przy Spółdzielni Inwalidów, siadł nad zupą grochową. W jednej dłoni cynowa łyżka, w drugiej kromka chleba pszennego, półmącznego. Łyżka zawisa nad talerzem w momencie potężnego huku, to w kuchni przyzakładowej wybuchł kocioł z ziemniakami. Pokrywa kotła odrywa się od garnka i lecąc w powietrzu, przez okienko w murze, z napisem „Dziękujemy za odnoszenie naczyń”, uderza krawędzią w głowę Jasia i z hukiem spada na przyzakładową podłogę. Jasio Z. wywraca się razem z krzesłem zemdlony, a gdy odzyskuje świadomość, widzi, że dawno minęła pora obiadu. Krzesła ułożone są dęba na stołach, sprzątaczka Zosia szmatą ściera podłogę, a z kuchni dochodzi brzęk mytych naczyń. Jasio Z. leży głodny na podłodze, po środku przyzakładowej stołówki.
Jeszcze, jeszcze mocniej zaciska powieki, tak mocno, że oczy wtłaczają się głęboko w mózg, prawie do utraty przytomności. Ręce tak ściskają parkową ławkę, aż stają się bielsze niż kozieł zborny, a nogi jasiowe to już tak się wysunęły do przodu, że zajmują połowę parku i fragment okolicy. Jasio mocno, mocno się wytęża, żeby przypomnieć sobie jeszcze cokolwiek ze swego długiego życia, a tu nic, nic mu nie przychodzi do głowy, pustka, koniec, więc staje powoli, gdyż zrobił się głodny, i wolnym krokiem udaje się w stronę rynku, do narożnej restauracji, na pełen obiad z kompotem.