-Dolej mi zupy do talerza, bo
wciąż jestem głodny, a muszę ci powiedzieć, że nawet całkiem, całkiem,
nie powiem, smakuje mi bardzo i mógłbym zjeść dwadzieścia pięć talerzy,
albo więcej.
Dolewaj, dolewaj chochlą, by moje kiszki zaznały łaskawości i wypełniły
się szczelnie na grubość kiełbasy śląskiej. Dolewaj, bo czytałem w encyklopedii
zdrowia, że kiszki mają dwanaście metrów długości, a do tego trzeba dodać
długość przełyku i jelita grubego, to mamy... że, ho, ho. Pewno zmieści
się dużo więcej, niż te głupie dwadzieścia pięć talerzy.
Dolewaj prędzej, a przy okazji przelewaj talerze, tobie na pożytek, a mnie
na szczęście. Szybciej, szybciej, żeby kiszki nie zorientowały się, że
toczy się tu jakaś gra. Dolewaj prędzej, bo jak widzisz siorpię coraz szybciej,
a od tego siorpania głośno zrobiło się w stołówce.
-Stop, człecze, stop. W mych ustach wytworzył się menisk wypukły, więc
muszę ustawić się pionowo, żeby nie ulać ani grama.
-Ile talerzy mi podałeś?
-Trzydzieści dwa.
-Postoję tak do jutra, aż strawię wszystko i oddam wychodkowi. Na jutro
nagotuj jeszcze smaczniejszej zupy, dla mych kiszek i innych. Nagotuj z
mandrinką, na kościach wołowych, z kaszą krupczanką złożoną w poprzek garnka,
jarzynyma i furą słonych, suszonych ziemniaków. Jutro podam ci inny przepis
na zupę, którą uwarzysz mi na dzień następny, a pojutrze dalej pomyślimy.
Będziemy tak dalej działać na przyszłość zaspakajając mój głód, radość
podniebienia i wymogi mych kiszek, oraz satysfakcję z bitych rekordów.
|