Opowiadania:

Zimy na zamojszczyźnie bywają srogie. Wyszczerzają swe zęby zza wszelkich pagórków i wież kościelnych całego województwa. Gdy zbliża się w te tereny mieszkańcy słyszą zgrzytanie zębów przygotowujących się do szczerzenia. Dochodzą do nich groźne pomruki, pojedyncze słowa i całe zdania tej nieprzyjaznej pory roku, pełne gróźb, zastrachiwań i złośliwości skierowanych w stronę mieszkańców pamiętających słodkie jesienne grzybobrania, pachnące deszcze i listopadowe wycieczki za miasto. Mieszkańcy ryglują swoje mieszkania i przeczekują do wiosny.
Razu pewnego pan Poligraf Wełna postanowił zimie zamojskiej pokazać swoje zęby z których słynął nie tylko wśród miejscowych dentystów, ale też pośród zamojskich bobrów, którym pomagał w tworzeniu żeremi.
Cyrk rodziny Zaraztrackich, który pewnego dnia odwiedził województwo zatrzymując się spektaklowo tu i tam gorąco namawiał pana Poligrafa Wełnę, by został pierwszą gwiazdą tegoż cyrku, obiecał, że na pewno zdystansuje słynną łysą śpiewaczkę, oraz słonia podolskiego.
Poligraf Wełna stanowczo odmówił, gdyż w głowie kiełkowały mu argumenty jakie przedstawi w pierwszych dniach grudnia tej cholernej zamojskiej zimie miał w perspektywie wyższe cele.
Zimowe dni wielkimi krokami zbliżały się nieubłaganie dla biednych mieszkańców zamojszczyzny, biednych, gdyż nie znali szlachetnych planów pana Poligrafa.
Nastał pierwszy grudnia tegoż roku. Wiatr podnosi się z południa, by natrafić na brata stryjecznego Wiatra Północnego. Drogę przecina im Wichura Siwa, już bialutka, pomarszczona, stara gdyż odwiedzała te okolice jeszcze za czasów senatorów zamojskich i sekretarzy królewskich, stara, ale jeszcze mocna w gębie. To awangarda zimy.
Pan Poligraf Wełna czeka przyczajony, czujny, skupiony. Dolną cześć twarzy wraz z uzębieniem, czyli groźnymi zębami zasłania nazębnikiem futrzanym. Wiatr Północy i Wiatr Południa, oraz Wichura Siwa nieubłaganie ciągną za sobą zimę zamojską wraz z czarnymi chmurami.
- O już są nad nami zamojszczanami, nade mną Poligrafem Wełną, przygotowanym od długiego czasu, by dać jej odpór właściwy.
- No ryknij, no huknij, atakuj, - mruczy pan Poligraf.
Huknęła, ryknęła, zaatakowała ziemię zamojską. Wyszczerzyła swe okrutne zęby zza każdego pagórka i wieży kościelnej.
Zamojszczanie nieświadomi misji pana poligrafa zaryglowali się w swoich domostwach, by dotrwać potulnie do wiosny.
Pan Wełna stanął pośrodku zamojszczyzny lekko odchylony do tyłu, głowa zadarta do góry, dół twarzy przysłania nazębnik futrzany, wzrok utkwiony tam gdzie trzeba i czeka i czeka, aż dojrzy go zamojska zima. Dojrzała.
- Cóż to za śmiałek!? Brak ci młokosie wyobraźni i rozsądku!? A żesz ty!
Ruszyła nawałnica na pana Poligrafa, zaatakowała. Dobiegły go słowa nielicujące z niebem. Raz jeszcze huknęła, ryknęła, zaklęła, pokazawszy okrutne grudniowo - lutowe zębiska, jakich do tej pory nie widziała zamojszczyna.
Pan Poligraf Wełna lekko zachwiał się na nogach, ale niezłomnie pozostał w tej samej pozycji i śmiało patrzył w jej oblicze.
- Ażesz ty! Ryknęła zima zamojska, ale w tej samej chwili pan Poligraf zerwał z dolnej części twarzy nazębnik futrzany obnażywszy swe niebotyczne i przez cały rok przygotowywane zęby. Poligraf Wełna też ryknął najgłośniej jak umiał i ruszył do przodu w stronę centrum zimy zamojskiej, czyli w okolice przełomu stycznia i lutego.

Zakotłowało się okrutnie, szczęk zęba o ząb, ryk wrzastny zatrząsł okolicą, aż mieszkańcy zamojszczyzny musieli chwycić się kredensów, by nie upaść na podłogę swych bezpiecznych domostw.
Wyszczerzone i wypracowane przez cały rok zęby pana Poligrafa wypełniły krajobraz, aż do sąsiedniego województwa. Zęby jego zarówno skowytały, gwizdały, ryczały jak i dondarożyły okrutnie.
Nad zamojszczyną zawisło okrutne piekło. Zima, Poligraf, zima, Poligraf. Zęby, zęby, ryk w ryk, dudeń w dudno.
- Boże, zęby poligrafa polaryzują i jakie one wielkie, jakże kościste, nieprzejednane. Pan Poligraf stoi pośrodku zamojszczyny, ręce odrzucone do tyłu, głowa wysoko uniesiona i odchylona do tyłu.
- Patrzcie ludziska, patrzcie zamojszczanie, zima wchłania się w nasze regionalne niebo. O jakaż ona już maluczka! Jak cichnie! Jeszcze pod nieboskłonem została tylko noga, bez buta, który zgubiła ze strachu. Ani śladu zęba, ani jęku, nawet huczku zimowego.
Niebo wchłonęło do reszty okrutne zjawisko i ta pora roku w okolicach zamojszczyzny zniknęła raz na zawsze. Pan Poligraf Wełna stał jakiś czas pośrodku województwa, by podkreślić swe zwycięstwo i malał, odgraźnial się powoli, chował swe zęby, które powoli rozpolaryzowywał. Nazębnik, który trzymał w dłoni, który postanowił ofiarować do Izby Pamięci Ziemi Zamojskiej. W jednej chwili stał się zwykłym mieszkańcem tego województwa, ale pretendowanym do orderu złotego, w kolorze słońca.
Od tamtej pory ziemia zamojska rok cały uprawia i zbiera wino w cieple i słońcu, a pan Poligraf Wełna piastuje jedno z ważniejszych stanowisk magistrackich w nazębniku jedwabnym.