Opowiadania:

Jakub Maria S zrobił siusiu, kupkę, to trzecie i udał się na obiad do hotelowej restauracji.
On cały i jego garnitur pachniał wodą kolońską, sporządzoną przez Francuzów z wywaru grochówki, schabowego tak zwanego polskiego, sosów nakielskich i frankońskich, oraz z kompotu z jedną śliwką w szklance.
Pachniał jak przystało na porę obiadową, gdyż umiał znaleźć się w każdej sytuacji. Do zaistniałych warunków również dobierał krawaty, perfumy, czambiony.
Zjawił się szereg wyfrakowanych kelnerów, którzy podali mu na raz trzy karty do wyboru. Wybrał tę właściwą.
Zarechotał światowo i z tej radości przeczesał włosy do góry, strzepnął grzebień, spojrzał na swe czoło w małym lusterku, potem oglądał zęby i znów jeszcze bardziej salonowo zarechotał.
Z właściwej karty wybrał na przystawkę chleb i marchew, potem Osmont, - czytaj osmą - dalej mięso z nawiązką, oraz diablotkę misternie przybraną w czarne futro, rogi i widły.
Jakub Maria S. pochłonął to wszystko swoją wielką gębą, którą to gębę po skonsumowaniu obiadu przetarł misternie wierchem dłoni, zarechotał światowo i zamyślił się...
- Restauracja kategorii LUX , kelnerzy we frakach od Lovaniego, doskonała marchew wręcz królicza, Osmont wspaniale lepiący podniebienie, lucyferna diablotka, ja pachnący nadludzko, a w lusterku odczytany jako bóstwo. Nic ująć, nic dodać, czyli normal, tak trzymać, tak być powinno.
Zamyślił się jeszcze bardziej. Trzeba będzie przyjrzeć się innym zakolom życia, innym sytuacjom. Na przykład pieszej wycieczce w Pieniny, sprawdzaniu mikroelementów, zakupowi akcji Mostostalu. Trzeba bacznie przyjrzeć się czy cały czas jest normalnie, tak po prostu, po ludzku.
Jakub Maria S westchnął, wolno wstał od stołu, by udać się na stronę i dyskretnie zrobić to trzecie, bo taką miał potrzebę.