Opowiadania:
Jegomość z Zamościa zjadł
zupę na kościach. Zupę gęstą, tłustą, pożywną, gdyż uważał, iż ta wszechwładna
pożywność pozwoli mu podnieść się z krzesła, odsunąć talerz od siebie, wytrzeć
usta w serwetkę, sięgnąć po portfel, by uiścić należytą opłatę za wyżej
wymienioną zupę, na kościach wołowych, kelnerowi zgiętemu w pół przed jegomościem
i mieć na tyle siły, by opuściwszy restaurację podjąć się innych czynności
do czasu, gdy nie wypali się energia zupiana, a wtedy przyjdzie czas na
następną zupę, która dopomoże mu funkcjonować dalej, do czasu spożycia kolejnej
zupy.
Między zupami jegomość z Zamościa cerował skarpetki, pocieszał skruszonego
krwiopijcę, zamieniał ulicę sąsiadom, przykrywał misternie resztkami włosów
świecącą łysinę, czynił znaczne poprawki w fizyce, które to poprawki wysyłał
do największych uniwersytetów. Utrzymywał się z renty, zmiętoszał mostiry,
ozonował siebie i okolicę ku uciesze ekologów, rozcierał bolące stawy i
powoli, powoli tracił energię. Wtedy to korzystając z jej resztek udawał
się na kolejną zupę na kościach wołowych, by móc rześko stanąć do następnych
zadań.