Opowiadania:
Adwokat, pan mecenas Obrzęd
Papa, wybawca Lucyfera którego odpowiednimi listami, podaniami, dokumentami,
zaświadczeniami sucie ostemplowanymi, wybronił tegoż u Pana Boga, który
przyjął go w poczet aniołów w zawieszeniu na lat sto. Pan Papa podejmował
się spraw trudnych i w samym założeniu beznadziejnych.
W mrocznym przyciemnionym, ciężkimi storami gabinecie, z dębowym neoklasycznym
biurkiem, przepastnymi klubowymi fotelami, ciężką biblioteką pełną mądrych
książek w większości z prawa rzymskiego przyjmował petentów, ludzi wydawałoby
się załamanych, by dodać im cień nadziei i optymizmu, choć krążyła o nim
plotka, iż kiedyś zaczynał jako prokurator w mundurze oficera i dzisiaj
namiętnie zaciera wszelkie ślady tamtych dni.
Magister Nuc Ostoja dwojga imion zgłosił się do kancelarii adwokackiej mecenasa
Obrzęd Papy o godzinie siedemnastej czterdzieści pięć, czyli w godzinach
jej otwarcia, by zlecić szacownemu mecenasowi swą, wydawałoby się sprawę
beznadziejną. Pan Nuc Ostoja, właściciel dwojga imion zasiadł w przepastnym,
głębokim, skórzanym, a nawet pachnącym skórą fotelu klubowym i drżącymi
wargi rozwinął swój problem. Problem ten okazał się bardzo skomplikowany
jak stwierdził po dłuższym namyśle mecenas Obrzęd Papa. Otóż, magister Nuc
Ostoja, dwojga imion podczas popołudniowego relaksu jakiemu zwykł się oddawać
codziennie siedząc w oknie na ósmym piętrze i obserwując ulice z przyległościami
pluł celując w wybranych przez siebie uczestników ulicznych. W dniu szesnastego
października bieżącego roku mgr Ostoja jak zwykle sterczał w swym relaksacyjnym
punkcie, czyli w oknie przynależnym do własnościowego mieszkania M-3, w
bloku ustawionym pośrodku ukochanego osiedla wielkopłytowego, które było
dumą miasta średniej wielkości na północy Polski. Siedział w oknie i pluł,
a jako że był to szesnasty października, wiatr jesienny znosił jego pociski
śliniane z kierunkiem wiatru uniemożliwiając precyzyjne celowanie. Wtedy
też to pocisk ślinowy przeznaczony Zenonowi Morwie, przewodniczącemu Komitetu
Osiedlowego trafił w czubek nosa panny Brytfanny Obóz, nieślubnej matki
Kolektora Oboza, pełniącego niebywale jaką funkcję - osiedlowego Zamroza.
Powstał problem jak stwierdził magister Nuc Ostoja, a mecenas zapisał to
w swym podręcznym notatniku. Stanowisko Zamroza, które pełnił pan kolektor
nie miało tu takiego znaczenia jak sam fakt, że to pani Brytfanna Obóz została
zbeszczeszczona. Podobno sierżant Uklejka z osiedlowego komisariatu spisywał
już notatkę służbową na okoliczność, prokurator kompletował dokumentację,
której zebrało się już dwanaście tomów akt. Opinia publiczna była poruszona,
tworzyły się obozy za i przeciw. Pani Brytfanna Obóz nie zmywała z nosa
dowodu rzeczowego do czasu rozprawy sądowej i rychłego skazania obwinionego
magistra.
- Musi pan, panie mecenasie wiedzieć - rzekł magister Nuc Ostoja dwojga
imion - że pani Brytfanna Obóz jest osobą zajadłą, nieprzejednaną, gorącą
zariotryczką, udekorowaną orderem owalnym i wstęgowym, nadanym jeszcze przez
szacownych komunistów i w ogóle sprawa beznadziejna. Długo nie wyjdzie pan
z kryminału, tak że będzie pan zmuszony wydziergać sobie w więzieniu majora
na swych wątłych ramionach.
Magister Nuc Ostoja rozpłakał się rzęsiście i podczas płaczu posmutniał
jeszcze bardziej, aż mucha zajęta lotem wokoło eklektycznego przycisku na
biurku mecenasa zmieniła lot i zawiesiwszy się przed twarzą pana magistra
mrugnęła prawym okiem starając się biedaka pocieszyć.
- Nie będę ukrywał, - rzekł mecenas Obrzęd Papa, - że sprawa jest trudna
i nie czynię panu wielkich nadziei, ale głowa do góry - powtórzył słowa
muchy, która wciąż wisiała na wysokości twarzy magistra i czyniła pocieszające
gesty.
- Trudna sprawa,- rzekł jakby do siebie, - trudna sprawa,- powtórzył już
ciszej - jeszcze bardziej do siebie.
- Temidnie nic tu nie wskóramy - rzekł już do pana magistra - Prawo jest
po stronie pani Brytfanny Obóz i mimo mej biegłości we wszelkich kruczkach
prawnych i białych krukach, jakie pan widzi w bibliotece, mimo tego, iż
kiedyś od kary wybroniłem krowę złotą, która zjadła cały trawnik przed magistratem
i poprzez moją mowę obrończą uzyskałem wtedy rozgłos na cały powiat. Nic
nie wskóramy panie magistrze. Widzę dla pana jedyne rozwiązanie - uniknie
pan długoletniego więzienia i majora wydzierganego na chudych ramionach,
gdy wymknie się szanowny pan z naszego kraju cichaczem do Ameryki, a tam
jako magister zarobi dużo dolarów, czyli innych pieniędzy, a wiadomo że
dolary są plugawą kapitalistyczną walutą, więc im więcej pan zarobi, tym
większą poniesie pan, panie magistrze karę dotykając obrzydliwych pieniędzy.
Uniknie pan naszego więzienia, którego się pan tak boi. Mówię do pana panie
Ostoja w ten sposób i przepraszam za ton, gdyż prywatnie uważam że pański
postępek jest karygodny, gdyż istnieją spluwaczki osiedlowe pod każdym blokiem
i tam celują pańscy współlokatorzy ze wszystkich okien. Niektórzy stali
się nawet znakomitymi strzelcami, ale raz jeszcze głowa do góry, w Ameryce
są wysokie domy i okna znajdują się rzeczywiście pod samymi chmurami, więc
plujący staje się anonimem. Pod drapaczami nie ma spluwaczek, gdyż system
ten jest niedoskonały, więc może pan pluć do woli na głowy wstrętnych kapitalistów
i ciemiężycieli mniejszości murzyńskiej, a nie tak jak u nas w kraju opluwać
szacowną damę Brytfannę Obóz, właścicielkę orderu ze wstęgą i matkę miejscowego
osiedlowego Zamroza.
- Przepraszam pana, mam dużo pracy i nie żądam od pana żadnego honorarium.
Mecenas Obrzęd Papa podał dłoń magistrowi i nie odprowadził gościa do drzwi
dając tym upust swej pogardy dla jego osobowości.
Mucha radośnie wyfrunęła razem z magistrem i po obydwu zaginął wszelki słuch
w powiecie. Tylko pani Brytfanna Obóz wciąż demonstracyjnie obnosi się ze
swym dowodem rzeczowym na mięsistym nosie.