Opowiadania:

Bez pracy nie ma kołaczy. Jest to dla mnie jasne i niezaprzeczalne. Mogę to powtórzyć z ręką na sercu, albo złożyć pod tym oświadczeniem podpis u samego notariusza, pana Notara z muchą, albo u jakiegokolwiek innego, na którym spoczywa ciepłe oko prezydenta.
Wiem o tym, że bez pracy nie ma kołaczy, gdyż zarówno mężczyźni, jak i kobiety, odchodzące z Urzędu Pośrednictwa Pracy, z twarzami zamkniętymi na kość i rękoma beznadziejnie rozrzuconymi po sukniach, w swych dłoniach nie trzymają kołaczy. Ot puste dłonie i już, ni kołacza, a nawet kaszy na kołacz.
Pod Urzędami Pośrednictwa Pracy dłonie są puste, bezkołaczne, ciemne od myśli, które do nich spływają z zatroskanych mózgów głowowych.
Biedne ludzie, ni kołacza, ni kaszy do kołaczy.
Pod moim domem usadowiła się fabryka Łożysk Tocznych i z okna domu obserwuję robotników z robotnicami oraz kadrę kierowniczą, którzy podążają do pracy i oddążają od pracy, a każdy z wąsatych robotników, z wąsatą robotnicą, wraz z kadrą kierowniczą w rogowych okularach trzyma pod pachą kołacz osobisty, a kieszenie ich kombinezonów wypełnia kasza.
Szczęśliwe ludzie, toż to kołacz na kołaczu, toż to kasza, istota kaszy. Oj szczęśliwe ludzie, szczęśliwe.
Kot mój broni mego domowstwa swymi kocimi oczami i sierścią i ma swój kołaczyk i kaszkę tuż za przyzbą. Trzyma go wiecznie pod kocią pachą. Pragnienia moje stukają do przeróżnych drzwi i bram uzbrojone w kołacz i jego kaszę. Stukają stuk, puk, stuk, puk naiwnie, a ja leżę do wieczora na grzbiecie, bez słowa na "ka" i bez słowa na "k a", bez urzędu, bez łożyska, leżę do wieczora w Bezledach.