Opowiadania:

Jan Pająk, syn znanego w kamienicy kosmacza dostał od urzędu NIP, oraz regon i stał się biznesmenem. Od samego początku popełnił błąd wpisując w odpowiednim rejestrze -"Handel rabarbarem". Rabarbar ze składu Jana Pajaka wykrzywił usta całej okolicy czyniąc ją kwaśną i cierpką.
Wanda Wanna - Znieba, wraz z Karolem Wiktorem O. mieli tak przeraźliwe fizjonomie, że pouciekały koty i szczury z kamienicy gnając ramię w ramię, a koza Wandy przestała wytwarzać kozie mleko, bo któż słyszał o kwaśnym kozim mleku. Zenon Ból, zwany Booll'em przez dwa "o" zawiźlił się cały i część jego rodziny. Dzieci, a wyrosła ich czwórka w rodzinie bibliotekarki Marzenny Baby, córki byłego sekretarza powiatowego Tow. Baby postanowiły w chwili przypływu nagłej goryczy zmienić kontynent. Natomiast Bartłomiej Wowa nie tknął już żadnej zupy, bo jak twierdzi miejscowe zupy są kozusane. Pan Kalisz Słupski były obszarnik z pochodzenia, a kowal bez zawodu, dzisiaj doradca strategiczny firmy "handel rabarbarem" zmarszczył brew krzaczastą, natężył się strategicznie i doradził:
-Koniec z rabarbarem panie Janie Pająku, musi pan zmienić zapis w rejestrze firmy i wpisać nową działalność "Handel obwoźny burakami cukrowymi i karmelkami", a stanie się pan człowiekiem sukcesu.
Wraz ze zmianą szyldu w składzie pana Jana Pająka, a szczególnie po paru dniach miasto ożyło. Samorzutnie, spontanicznie powstawały spektakle uliczne, festyny na cześć hurtowni pana Jana. Wanda Wanna - Znieba wraz z Karolem Wiktorem O. uśmiechali się do współmieszkańców i kotów ze szczurami, które zgodnie wróciły do kamienicy, a koza pani Wandy obżerając się niewyobrażalną ilością buraków cukrowych rodziła kozie mleko w swych niebotycznych kozich wymionach ku uciesze osesków i miejscowych gruźlików, którzy nabawili się jej w poprzednim okresie błędów i wypaczeń pana Jana. Zenon Ból zwany Booll'em przez dwa "o" odwarcił zawiźlenie swoje i części rodziny. Wnukowie tow. Baby powrócili z dalekiego kontynentu licząc że na jeden płowy łepek przypadnie im po kilka karmelków. Bartłomiej Wowa zabrał się ochoczo za nową zupę ze smakiem, starając się za wszelką cenę zapomnieć o kozusach. Interes Jana Pająka kwitł, tak że regionalna gazeta okrzyknęła go Człowiekie Roku dając do zrozumienia, iż niedługo znajdzie się w innej gazecie, którą drukuje się w stolicy i podobno nazywa się "Wprost".
Pan Jan nie miał czasu swego towaru obwozić po okolicy, bo okolica bliższa i dalsza przyjeżdżała do niego. Nawet znad samego modrego Sanu przybywały liczne autokary pełne dźwięcznej młodzieży i wąsatych staruszek ze starcami.
Miasto tętni radością, słodyczą, niekończącym się świętem, a kieszenie pana Jana Pająka syna kosmacza wypełniają olbrzymie ilości bilonu i pliki poupychanych papierowych pieniędzy, natomiast dusza i ciało dotykalne pana Jana puchnie od dumy, bo w magistracie czeka już na niego statuetka, którą burmistrz codziennie rano poleruje oczekując na odpowiedni moment, by wręczyć ją Panu Pająkowi, a tym samym podkreślić jego zasługi dla miasta i okolicy.
Mało kto zwraca uwagę na Gencjannę Mao, która nie mając posłuchu wśród gawiedzi miejskiej ostrzega swego kota, by nie poddawał się ogólnej histerii i uważał na cukrzycę czyhającą nad okolicą. Nikt jej nie słucha, bo od Gencjanny Mao wciąż czuć alkohol. Podobno przysiada na wszystkich ławeczkach miejskich i pociąga z piersióweczki, którą zawsze nosi w kieszonce szmizjerki.