Udałem
się do fryzjera, by wygolić mą głowę według panującej aktualnie mody na
łyso.
Włosy mam marne, przerzedzone, w brzydkim kolorze, żadne. Ruszyłem więc
z nadzieją, iż oblicze moje przybierze charakter imperatorski, przywódczy,
- Com il Duce.
Mistrz fryzjerski, niegdyś stolarski, pan Jan Kazimierz zabrał się ochoczo
do dzieła, bo to dzieło w wykonaniu bywa proste, znają je poborowi i zesłańcy.
Dłonią godną mistrza brzytwy, niegdyś hebla, machał, przerzucał z dłoni
jednej do drugiej, aż błyski i refleksy klingi brzytwianej wypełniały zakład.
Brzytwę miał tak ostrą, iż powietrze przecinane w połowie, w jednej czwartej,
lub w innych odcinkach z jękiem opadało na podłogę obok moich i cudzych
kłaków.
Otworzyłem oczy. W lustrze zobaczyłem twarz brzydszą jeszcze bardziej, o
braku władzy w obliczu, imperatorstwa. Twarz człowieka patologicznego, sprzedawczyka,
człeka o niskich pobudkach.
Zastanowił mnie kształt szpiczastej czaszki, który znałem z podręczników
patologii osobniczych. Czaszki, czyli kości litej, pod którą nie znajduje
się żadne delikatne mięsko w różowym kolorze. Mięsko które decyduje o moim
ja.
Wtedy stało się jasne całe to moje życie, ani ciepłe, ani zimne, ani słodkie,
ani kwaśne, po prostu żadne.
Najchętniej zostałbym już na zawsze w zakładzie Jana Kazimierza mistrza
fryzjerskiego, znajdującego się pośrodku mej mieściny.