Założyłem
na nos grube, ciężkie okulary w rogowej oprawie, ze szkłami przypominającymi
dno butelki, o wielokrotnych minusowych dioptriach, by Zdzisio nie mógł
wypatrzeć koloru moich oczu, a tym samym zmuszałem go żeby on z kolei włożył
okulary w celu dojrzenia maleńkich mych źreniczek. Od pewnego czasu jestem
złośliwy w stosunku do Zdzisia i utrudniam mu życie. Pamiętam jak kiedyś
włożyłem ciężkie stalowe buty, wykonane z dalekobieżnych lokomotyw, by Zdzisio
goniąc mnie w celu przekazania w formie ustnej daty swych urodzin, musiał
być narażony na nieprzyjemny huk i łoskot hutniczej stali. Chichotałem niezmiernie
widząc Zdzisia jak biegnąc zatyka uszy i krzyczy ścierając sobie gardło,
że to jest dwudziesty siódmy kwietnia. Podmieniałem Zdzisiowi sztandary
na chorągwie z herbami wrogich państw, by Zdzisia okijowali po plecach policjanci
podczas uroczystych akademii oraz imprez państwowych.
Sypiałem w powietrzu, gdzieś na wysokości materaca, gdyż oddawałem Zdzisiowi
swe niewiarygodnie niewygodne łóżko, by rano bolały go krzyże gdy wybierał
się na drugie śniadanie do biblioteki publicznej, które często spożywał
z grubą bibliotekarką.
Miętosiłem kamionkę żeby Zdzisio myślał, iż wychodzi z domu w letni, upalny
dzień. Miętosiłem podczas deszczowej, późnej jesieni, by nabawił się kataru,
a jako że nigdy nie nosi chusteczki do nosa to miał wieczny kłopot z wiszącą
u nosa kropelką. Skąd te moje złośliwości w stosunku do Zdzisia, pytasz
Józiu.
Otóż dawno temu, zaraz po utrwaleniu się władzy ludowej Zdzisio w barze
mlecznym imienia Marcelego Nowotki wziął z lady ostatni talerz kaszki mannej
polanej sokiem wiśniowym na którą miałem wielką ochotę.
Do dzisiaj szukam barów mlecznych i poszukuję kaszki mannej na sztywno,
polanej sokiem wiśniowym i do tej pory oblizuję się bezskutecznie, a jak
pomyślę o Zdzisiu to zgrzytam zębami, aż od tego zgrzytu chmurzy się niebo.