Opowiadania:

Największym popychadłem na stadionie X-lecia w Warszawie jest niewątpliwie Włodziemirz Ilicz, gdyż to co oferuje kupującym jest mniej atrakcyjne i przydatne w domowym gospodarstwie niż mikser do ciasta, lub maść na wszelkie dolegliwości. Włodzimierz Ilicz handluje jakimiś pożółkłymi kartkami, wspomnieniami, nudą książką z odręcznie naniesionymi uwagami, oraz zdezelowanym rewolwerem firmy Nagan, który odniósł niewątpliwy sukces podczas Proletariackiej Rewolucji Październikowej, zwanej potocznie PRP, rewolucji mocno zmurszałej i dawno zapomnianej. Nagan przegrywa w konkurencji z Kałasznikowami, którymi handluje Boria przy swym straganie, obok towarzysza Ilicza.
W trochę lepszej sytuacji znajduje się Józef Wisarionowicz prowadzący grę w trzy karty, z których jedna podobno nazywa się Szesnadca Respublika Polsza. Towarzysz Stalin tak szybko macha swymi kartami, aż gęsty pot ścieka ze szczecinowatych siwych włosów na siwe gęste wąsy. Józef Wisarionowicz żongluje kartami po mistrzowsku. Włochata łapa lata jak błyskawica tak, że z góry przegrani uczestnicy nie mogą nadążyć.
- Józiu odpocznij, zrób sobie mała przerwę na swą ukochaną fajeczkę i popatrz jak faluje gesty tłum. Spójrz, to też państwo w mieście, z własną konstytucją, własnymi sądami i administracją. Wypal fajeczkę do końca i oglądaj. Patrz, tam na kamieniu siedzi Andriej Iwanowicz Dorstojewskij, ogląda stadion z daleka i mruczy pod nosem.
- Smatritie Palaczki co się nawyrabiało. Ech żyzn, żyzn mruczy pod nosem i jednocześnie nuci tęskną pieśń wyrwaną z głębi duszy. Mruczy pod nosem i patrzy na Włodzimierza Ilicza, który wolnym, zmęczonym krokiem, ze zmięta czapką w dłoni opuszcza stadion z postanowieniem, iż od jutra będzie handlował rudymi bródkami, bo zbliża się karnawał.