Opowiadania:

Eugeniusz zarzucił zydelek na ramiona, bo poranek był chłodny i ruszył przed siebie po pro¶bie. Trzeba powiedzieć, że pan Eugeniusz pro¶bę miał wagowo - no¶n± i chłonn±. Chłonn±, gdyż była przygotowana na różne boczniaki - pro¶baki.
Zydelek skutecznie chronił go przed zimnem poranka i wiatrem, którym mógłby wysuszyć chłonno¶ć pró¶b.
Z samego rana ruszył po pro¶bie, gdyż miał takie zapotrzebowanie wewnętrzne. Szedł szybkim krokiem, aż spocił się pod zydelkiem więc zwolnił, by pot nie zablokował mu chłonno¶ci pro¶bowych, wtedy niewiele wyksztusiłby prosz±c.
Stan±ł, rozchylił zydelek, wysuszył pot. Torby pro¶bowe wolne od wilgoci znowu zawyły mnogo¶ci± potrzeb. Znalazł się u progu najbliższej napro¶bowydajni i spragnionym rykiem zaż±dał kilo marchewki, skarpetki wełnopodobne, wiolonczelę w ciemnym kolorze, pięć kamieni rzecznych i okrzoję. Napełnił nimi torby pro¶bowe, poprawił zydelek i ruszył przed siebie do napro¶bodajni numer dwa. Tam z kolei energicznie wyprosił u pro¶bodajca widokówkę z okolic Pienin, wiadro calutkie z metalu, pióro do pisania wiecznego, narożny sklep z musztard±, obłok który pozbył się deszczu i memca. Upchał to wszystko po swych torbach pro¶bowych obok poprzednich pro¶baków i wreszcie ruszył w powrotn± drogę do domu. Szedł szybciej, gdyż mógł już się pocić, który to pot zraszał mu pro¶baki, a w szczególno¶ci chmurę, która napełniała się nowym deszczem i stawała się bardziej warto¶ciowa. Wrócił biegiem do domu, by wszystkie wyproszone podarunki ułożyć w ordnungu na ¶wieżo zbitych regałach obok pro¶baków tych czwartkowych i poniedziałkowych. Zydelek odstawił na miejsce by dopomógł mu w zrealizowaniu potrzeby, która męczyła go już od godziny, rozsiadł się na nim wygodnie i drobnymi łyczkami konsumował ¶wieżo zaparzon± kawę naturaln±, dar od towarzyszy z dalekiej Armenii. Siedział, siorbał, marszczył czoło, mrużył oczy z nadmiaru rozkoszy i oczekiwał wtorku by móc ruszyć znowu po pro¶bie.